wtorek, 26 lipca 2016

Kompulsywna wiara i "nie-wiara".

A cóż to za intrygujący tytuł? Czyżby subtelne nawiązanie do obecnej sytuacji, uściślając: politycznej sytuacji może? Nie tym razem i nie "w ogóle". O polityce, jak i o gustach dyskutować się nie powinno - przynajmniej ja wychodzę z takiego założenia. Głupiego może. Ale własnego. Zdania. Cóż mnie więc tu niesie? Cóż do "powiedzenia" mam? Jak zwykle nic. Nic konkretnego, nic szczególnego. A z  racji iż mój bełkot nie jest czytany, mogę pisać co tylko mi paluchy na klawiaturę przynoszą. I to bez żadnych, absolutnie żadnych konsekwencji- więc piszę, a co mi tam! Trzy, dwa, jeden...
http://tomitobi.pl/wp-content/uploads/2014/07/believe-in-yourself.jpg


Nie bez przyczyny wszędzie: bo w mediach wszelakich - telewizji, internecie, w książkach, w prasie, można wyczytać hasła podobne tym "Uwierz w siebie!, "Możesz wszystko!", "Believe in yourself!" - nawet. Każdy z nas jest wręcz zalewany tymi i podobnymi zdaniami, są one tłoczone do naszych mózgów, powtarzane i powtarzane i powielane i znów powtarzane (póki nie staną się prawdą(?)). Te zlepki słów, motywujące fakt faktem, nigdy mnie specjalnie nie motywowały. Zawsze gdzieś tam były obok mnie. Jednak niespecjalnie zwracałam na nie uwagę. Ba, śmieszyły mnie one. Wchodząc na "głupiego" Facebooka czasem już dość miałam tej internetowej poradni wsparcia duchowego. Miałam. Czas przeszły? Coś się zmieniło? Owszem! Ja! Nie bez przyczyny wszędzie: słowa te są powtarzane - "Uwierz w siebie" - napiszę ponownie. Ogólnie rzecz ujmując zrozumiałam to, a raczej te słowa, dopiero teraz, starsza - może bardziej doświadczona, może mądrzejsza (? nie sądzę). Bo niby głupia swego rodzaju propaganda, lecz czasem kojąca i działająca cuda. Miodzik na serce dla tych.. Którzy w siebie nie wierzą, a nawet dla tych którzy całkowicie w siebie zwątpili.

Z autopsji wiem jak trudno wesprzeć samego siebie. Jak trudno właśnie - ot tak, po prostu - uwierzyć w siebie. Jak trudno stać się swoim sprzymierzeńcem, stanąć murem za własnym ja. Wiem również jak prosta i jak krotka droga wiedzie do powątpienia lub całkowitej wręcz rezygnacji. Wiem, bo to przeżywam. Ale hej! Co z tytułem? Jaka kompulsywność? Jaka wiara? Jaka niewiara? Co Ty pleciesz? Co Ty chcesz? Po krótce - już przechodząc do sedna - tłumaczę. Przedstawię to, na co wpadłam właśnie dziś, właśnie w mojej kuchni, właśnie robiąc śniadanie.

Stańmy z problemem twarzą w twarz - nie wierzę w siebie. I to niszczy mi życie. Brzmi śmiesznie, nieco banalnie i nieco dziecinnie (brakuje tylko tego, bym skrzyżowała ręce na piersi i tupnęła nogą!). Ale to prawda najprawdziwsza. Bo jak tak sobie pomyślałam w moim życiu panują (albo moją nijaką egzystencją władają - niestety) dziwne zasady. Lub zasada jedna. Albo jesteś w czymś dobra na 100% - i to rób (!) albo jesteś w czymś ch.. beznadziejna i nie bierz się za to, rozłóż ręce i rozwal tyłek na kanapie. "Idź się zabij najlepiej" - powtarzając za internetami. I tu pojawia się problem kolejny. Znacznych rozmiarów i znaczący w ogóle. Nie wierzę w siebie - w niczym nie mogę być dobra. Cóż więc? Załamuję ręce, nie robię nic, trwam. Pisałam o tym wcześniej. Gasnę równie szybko jak i szybko się zapalam. I tu pojawia się ta swego rodzaju kompulsywnosć..

... bo bywają chwile, raz na jakiś czas oczywiście, stosunkowo raczej bardzo rzadko, a nawet jeszcze rzadziej.. Kiedy mocno ale to naprawdę mocno wierzę w siebie, wierzę w moje możliwości, w swoje umiejętności. Wierzę w to że jestem piękna, że jestem mądra, że jestem wartościowa. Że coś potrafię. W sumie też dlatego jestem. Teraz tu. Jestem i piszę. Bo pewnej nocy uwierzyłam w to, że przecież "Dobrze piszę", bo "Lubię pisać", bo "Byłam już (podobno) dobrym bloggerem". Ale nie było mnie znów tu, na blogu. Bo spłonęłam w ogniu moich złych, poniżających mnie, miażdżących, przygniatających, totalnie niepotrzebnych myśli. Wstałam, otrzepałam się nieco. "Malujesz", "Bardzo ładnie malujesz!", "Lubisz upiększać siebie i innych", "Wizaż stał się Twoją pasją", "Idź w to!", "Idź do szkoły, nabierz wprawy, nabierz doświadczenia", "Tak uda się." Chyba nie muszę mówić, jak szybko myśli te zostały wręcz przepędzone przez "Jesteś beznadziejna", "To się nie uda", "Na co Ci te nowe kosmetyki skoro nic nie potrafisz", "Nie zdołasz się tego nauczyć". I znów dół, znów dno - najciemniejszy, najbardziej głęboki (dupiastogłeboki skrawek ziemi). 

Bo kiedy wierzę w siebie, wszystko jest dobrze - idzie gładko - jak po maśle. Jest wesoło, jest kolorowo: cud miód i orzeszki w karmelu. Kiedy nagle wątpię.. To rujnuje mój świat. Odnieś to do siebie. Może masz podobnie? Może jak i ja "zapalasz się i znikasz". Może tak jak ja nie robisz nic, co mogłoby Ci sprawić radość - kopiesz się po tyłku tuż po tym jak staniesz na nogi? Może tak jak ja zbyt często zamieniasz "Kur.. To się uda!" na "Żenująca (lub żenujący) jesteś, że w ogóle o tym myślisz". Może zbyt często dajesz się ponieść kompulsywnej niewierze, zamiast tam.. Załapać wiatr w żagle i płynąć przez życie? Cholera! Cokolwiek. Ale po prostu robić?

Nie może być tak, że coś jest tylko czarne lub tylko białe. Trzeba to skończyć. Iść do przodu. Ku lepszemu. W wierze w siebie i własne możliwości.

I hej, "Uwierz w siebie!" bo "MOŻESZ WSZYSTKO".

3 komentarze:

  1. ja z początku też sądziłam że powiedzonko w stylu uwierz w siebie bo góry możesz przenosić jest infantylne i bez sensu. ale jak zaczęłam stosować tzw. samonakręcanie się i samoakceptację i samozachęcanie się - zaczęło mi to przynosić korzyści:) więc da się :D obserwuję:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No mam nadzieję, że się da! :) Jakoś trzeba wyjść z tego kopodupiactwa ;)

      Usuń